Krivoklat
- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- Proza PL
- Wydawnictwo:
- Znak Literanova
- Data wydania:
- 2016-05-02
- Data 1. wyd. pol.:
- 2016-05-02
- Liczba stron:
- 272
- Czas czytania
- 4 godz. 32 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788324036288
- Tagi:
- literatura polska
Najnowsza powieść Jacka Dehnela.
Krivoklat, wieloletni pacjent zakładów dla psychicznie chorych, obwołany przez austriacką prasę „kwasowym wandalem”, ma za sobą historię niszczenia dzieł sztuki w najsłynniejszych muzeach Europy.
I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Powieść Jacka Dehnela, pastisz antymieszczańskiej twórczości Thomasa Bernharda, to przepojona czarnym humorem, wyrzucona na jednym oddechu opowieść o sztuce, miłości i człowieku, który nie boi się sprzeciwić społeczeństwu.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Krivoklata System
Gdyby ktoś zamarzył sobie mieć własne hasło w encyklopedii czy leksykonie, niech czyta „Krivoklata”, najnowszą powieść Jacka Dehnela. Jej główny bohater - tytułowy Krivoklat - niemal opracował pełną metodologię budowania takiego hasła: „Krivoklata Metoda”, „Krivoklata System”, „Krivoklatowski System Spryskiwania Kwasem Siarkowym”. Co miałoby stanowić jego treść? Przygotowanie pojemników z kwasem siarkowym (nie każdy się nadaje!),przemycanie ich do najsłynniejszych muzeów Europy (nie każde wchodzi w grę!) oraz technika oblania starannie wybranego obrazu. O, wytypowanie odpowiedniego płótna wymaga niemal specjalnych studiów i zupełnie nielaickiego obeznania w historii sztuki! Hasło, oczywiście, ostatecznie nie powstanie, ale czytelnik ma szansę wniknąć w obłęd człowieka, który doszedł do przekonania, że jedynym sposobem ukarania społeczeństwa za jego miałkość, pretensjonalność i bezrefleksyjność jest niszczenie arcydzieł. Ciekawym doświadczeniem w trakcie lektury może być (hipotetyczny, bo nie wiem, czy autor zamierzał) udział w quizie: a to płótno znasz (bez szukania po wikipedii)? Wyniku 10/10 można sobie pogratulować!
Opowieść jest monologiem bohatera, pacjenta Centrum Medycznego Zamek Immendorf, wygłaszanym tonem wyższości wobec półgłówków, idiotów, tępychzadufków, których w społeczeństwie, zarówno jego warstwie przeciętnej, jak i wśród elit, dostrzega on zatrzęsienie. Właściwie nawet ma się często ochotę bohaterowi przytaknąć. Szczególnie, kiedy mówi o zalewie tandety w sztuce i kinie, o prymitywizmie ludzkich gustów, o preferowanych modelach życia, o powierzchowności uczestnictwa w kulturze i pseudoobcowaniu z dziełami artystycznymi. Jednak od razu rodzi się podejrzenie, że może jednak niesłusznie poprawia się wtedy człowiekowi nastrój, że niewiele racji w przeświadczeniu, że nie o mnie te słowa, nie! Trochę ironizuję, sugerując pogrywanie narratora (autora?) z czytelnikiem. Są przecież stawiane w utworze bezdyskusyjnie ważne pytania - np. o to, czym jest arcydzieło?, jak obcować z dziełem? Jest wyraźna postawa szacunku wobec tworzenia - „owego niezwykłego stanu, kiedy człowiek dźwiga się z samego dna swojej kondycji...".
Niekiedy dopuści bohater do głosu inne postaci, jeśli uzna je za warte uwagi. Jego partnerem w dyskusji bywa inny hospitalizowany w zakładzie dla psychicznie chorych - Zeyetmayer, z równie ciekawym spojrzeniem na sztukę i dokonaniami, które go do wyżej wymienionego zakładu sprowadziły. I kłopotem czytelnika - wariat czy nie? - „wszak z uznaniem kogoś za wariata większość ludzi radzi sobie w ułamku sekundy". A stwierdzenia tego wcale nie należy uznać za komplement.
Mam kłopot z tą powieścią. Cenię prozę Jacka Dehnela, ale tym razem zmęczyła mnie. Nie przekonała. Nie mogłam w ogóle w tę świetnie skądinąd prowadzoną narrację wejść. Może problem polega na tym, że nie mam punktu odniesienia? Na okładce promującej „Krivoklata" wydawnictwo napisało, że to pastisz antymieszczańskiej twórczości Thomasa Bernharda, jednego z najwybitniejszych XX-wiecznych twórców niemieckojęzycznych. Nie będę udawać, że znam twórczość tego austriackiego pisarza i dramaturga, ot, zaledwie coś liznęłam raczej. Wszystko, co wiem, jest w większości odtwórcze albo przefiltrowane przez realizacje teatralne. By zrozumieć, ile Bernharda w Dehnelu przeczytałam bardzo przekonujące omówienie Bartosza Sadulskiego z dwutygodnika.com. Warto też sięgnąć do tekstu Anny Arno z tejże strony. Inaczej pozostaje niejasne podejrzenie, że skoro rzecz powstała po części w Café Bräunerhof ma być swego rodzaju wykwintnym literackim ciasteczkiem dla smakoszów. Reszta i tak nie doceni.
Justyna Radomińska
Oceny
Książka na półkach
- 462
- 369
- 111
- 9
- 8
- 7
- 7
- 7
- 5
- 4
OPINIE i DYSKUSJE
Manifest artystyczny Dehnela. Odcięcie się od spauperyzowanego pod względem intelektu, wrażliwości na sztukę i piękno, na drugiego człowieka, społeczeństwa. Społeczeństwa, które schematyzuje wszystko co się da, nawet postrzeganie rzeczy tak jednostkowo indywidualnych jak sztuka. Prawdziwie są w stanie przeżywać sztukę jedynie jednostki niestandardowe, które nie kokonią się w garniturze norm społecznych i przez to mają ów nerw wrażliwości na wierzchu. Bardzo często społeczeństwo postrzega ich jako wariatów (i zamyka) lub martwych samobójczo artystów, których emocjonalność nie przetrwała kontaktu z rzeczywistością.
Dehnel skupia się na sztuce, ale mówi o życiu, o trudzie indywidualizmu, który wymaga ciągłego parcia pod prąd, buntu często postrzeganego przez ogół jako bezsensowny, o trudzie indywidualizmu wbrew wszystkiemu i wszystkim. A ten indywidualizm to jedyna prawda, dostosowanie się to utrata samego siebie, życie fałszem. Im bardziej jesteśmy normalni, tym mniej jesteśmy sobą.
Dehnel Gombrowiczem XXI wieku?
Wysłuchałem w niejednoznacznej interpretacji Mateusza Jakubca. Z jednej strony to lektor jakiś taki szeleszczący, monotonny, karłowaty, bez dynamiki brzmienia. Z miejsca go wewnętrznie odrzuciłem, jednak z postępem lektury okazało się, że to przyduszenie, te niby wady czynią go perfekcyjnie dopasowanym do odtwarzania roli Krivoklata.
Dzieło wybitne pod każdym względem. Języka, narracji, struktury, myśli. Takich rzeczy szukam.
10/10
Manifest artystyczny Dehnela. Odcięcie się od spauperyzowanego pod względem intelektu, wrażliwości na sztukę i piękno, na drugiego człowieka, społeczeństwa. Społeczeństwa, które schematyzuje wszystko co się da, nawet postrzeganie rzeczy tak jednostkowo indywidualnych jak sztuka. Prawdziwie są w stanie przeżywać sztukę jedynie jednostki niestandardowe, które nie kokonią się...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzepyszna, choć wymagająca od jej pochłaniaczy, pełnego skupienia i czytania na wdechu (zdania, proszę Państwa, wydarzają się w „Krivoklacie” zupełnie długaśne),rewelacyjna powieść Jacka D. o tym, co należy nazywać i jest sztuką, a co według niektórych sztuką zupełnie nawet nie bywa. Czym zaś okazuje się być szaleństwo, a kim prawdziwy twórca i czym jego dzieło.
Główny bohater, pan już w pewnym wieku i z niewątpliwie bogatym doświadczeniem, jak to się mawia, życiowym, z powodów szczegółowo wyjaśnionych w książce, zajmuje się from time to time oblewaniem arcydzieł malarskich (słowo to powinienem ująć w gruby cudzysłów) kwasem siarkowym, sprytnie przemycanych pod kapotą. Znany postrach europejskich muzeów i skierowany na przymusowe leczenie w pewnym odludnym zamczysku, którym kieruje dość przeciętnych talentów, choć pełen pomysłowych rozwiązań, aby leczyć, by wyleczyć, indywiduum, bohater czyni rozważania o rzeczach dlań istotnych, a dla nas ciekawych. Wspomina swe dni chwały, planuje i zastanawia się, jakie następne „słynne” tylko z nazwy płótno warte jest zniszczenia (wybór jest potężny, aczkolwiek niełatwy, tyle powszechnie wielbionej miernoty wisi na ścianach. Podjęcie decyzji wymaga wiedzy, oczytania i obycia. Wiesz w ogóle, o czym mówię?).
Autor nawiązuje do twórczości Thomasa Bernharda (ha!) i wymaga od swych czytelników, by znali nie tylko Rubensa i jakąś tam Monę zza pancernej, o zgrozo, szyby. Ironizuje, puszcza oko i nieco naigrywa się. Ale w jakim stylu! I wreszcie jako jeden z nielicznych odważnie naśmiewa się z muzealnych opisów dzieł sztuki, tych diabelskich karteczek, które nie wyjaśniają niczego, a z odwiedzających robią idiotów.
I dobrze im tak. Kto wie, zastanawia się bohater, może już niedługo usłyszycie o „metodzie Krivoklata”, albo o „Krivoklatowskim Systemie Spryskiwania Kwasem Siarkowym”?
Jednym słowo - cudeńko.
Przepyszna, choć wymagająca od jej pochłaniaczy, pełnego skupienia i czytania na wdechu (zdania, proszę Państwa, wydarzają się w „Krivoklacie” zupełnie długaśne),rewelacyjna powieść Jacka D. o tym, co należy nazywać i jest sztuką, a co według niektórych sztuką zupełnie nawet nie bywa. Czym zaś okazuje się być szaleństwo, a kim prawdziwy twórca i czym jego dzieło.
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGłówny...
Jak widać każdy może napisać książkę. Nawet taki po**b.
Jak widać każdy może napisać książkę. Nawet taki po**b.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toForma powieści trochę zniechęca i albo zniechęci zupełnie, albo zmusi jednak do przedzierania się przez długaśne zdania, powtórzenia i kręty tok myśli narratora.
Ja się przedzierałam, mimo, że było trudno.
Co zostanie mi z tej spowiedzi pewnego "lekko chorego",, który zniesmaczony odbieraniem sztuki przez większość ludzi - poczuł, że ma zadanie? Polegało zaś ono na tym, by uświadomić innym, jak kruche są owe dzieła i arcydzieła (doskonale, choć wedle własnych kryteriów je odróżniał) i jak łatwo możemy je stracić. Dlatego nie niszczył ich definitywnie, dawał tylko sygnały.
Mnie się podobały rozważania o sztuce, o jej wpływie na nas (lub braku wpływu),o oddziaływaniu i ...wciąganiu. I nie da się wartości dzieła przeliczyć na żadne pieniądze, na żadną walutę. A tak robimy.
Krivoklat podchodził do obrazu jakby na żywca, na czysto, jego żona musiała się nasycić wiedzą i dopiero wchodziła do muzeum. On te obie metody uważał za dobre... A może jednak nie?
Zakończenie mnie zaskoczyło, ale cóż - niech zwycięża sztuka!
Forma powieści trochę zniechęca i albo zniechęci zupełnie, albo zmusi jednak do przedzierania się przez długaśne zdania, powtórzenia i kręty tok myśli narratora.
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJa się przedzierałam, mimo, że było trudno.
Co zostanie mi z tej spowiedzi pewnego "lekko chorego",, który zniesmaczony odbieraniem sztuki przez większość ludzi - poczuł, że ma zadanie? Polegało zaś ono na tym, by...
Dałbym ocenę wyżej – gdyby nie wrodzone obrzydzenie do zwierzęcych odchodów.
Dałbym ocenę wyżej – gdyby nie wrodzone obrzydzenie do zwierzęcych odchodów.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZieeeeeeew. Intelektualista Dehnel z wyżyn Olimpu usypanego z czaszek swoich idoli biczuje głupią tłuszczę, która zajęta rutyną zwaną życiem nie potrafi (nie ma czasu, wiedzy, poczucia estetyki - nie to, co intelektualista Dehnel) docenić sztuki. Pardon, że tak coś wyrafinowanie po fhracuzhku rzucę, SZTUKI. Pójście na łatwiznę zamaskowane przewracającą się ścianą słów.
Zieeeeeeew. Intelektualista Dehnel z wyżyn Olimpu usypanego z czaszek swoich idoli biczuje głupią tłuszczę, która zajęta rutyną zwaną życiem nie potrafi (nie ma czasu, wiedzy, poczucia estetyki - nie to, co intelektualista Dehnel) docenić sztuki. Pardon, że tak coś wyrafinowanie po fhracuzhku rzucę, SZTUKI. Pójście na łatwiznę zamaskowane przewracającą się ścianą słów.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzeczołgał mnie pan Dehnel, oj.... przeczołgał. Moje zwoje musułay się nieźle nagimnastykować przy tasiemcowych zdaniach. Ale i zainspirował do oglądania albumów z obrazami (może tam spotkam się ze Sztuką?),do wizyty w muzeach.
Nie pierwsze to spotkanie z autorem. I kolejne zaskoczenie. A ja to lubię. Więc polecam.
Przeczołgał mnie pan Dehnel, oj.... przeczołgał. Moje zwoje musułay się nieźle nagimnastykować przy tasiemcowych zdaniach. Ale i zainspirował do oglądania albumów z obrazami (może tam spotkam się ze Sztuką?),do wizyty w muzeach.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie pierwsze to spotkanie z autorem. I kolejne zaskoczenie. A ja to lubię. Więc polecam.
Krivoklat to kolejny zabieg stylizacji językowej autora, rzekomo skradziony z Bernharda, co czyni dzieło pastiszem, ale według mnie to nietrafiona aluzja i zmowa pozorów. Prawem jest swoboda odbioru i interpretacji, ale forma utworu ( pomijam treść która z istoty jest autoryzacyjna) w pisarstwie jest swoistą emulacją i kalką bezmiaru poprzednich, więc ten bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem.
Do tej adaptacji języka do narracji pierwszoosobowej, potrzebna jest dehnelowska wirtuozeria, zdania ciągną się zmyślnie, rozpustnie i z rozmachem, jeden opis pociąga następny chociaż niespójnie z wiodącym tematem, ten z kolei godzi dalej aż do wyczerpania źródła, wszystko w ryzach kontroli aby nie stracić sensu, wszystko dla płynności odbioru. Jednak nie jest to proste, przy tak rozchełstanej konsystencji opisowości, wzorem ciągnących się dłużyzn zdań, zachować ciąg logiczny, aby nie wpaść w absurd lub niedorzeczność kontekstu.
W tej zadanej stylizacji, aby błyskała specyfiką, zaciąga się instrumentarium środków estetyczno-stylistycznych, stąd inwersje, powtórzenia, szereg amplifikacji językowych, epifory, kontrasty, chociaż mknie wrażenie retardacji wskutek zbytnioopisowości, ale to na nic. Ta preparacja opisowa, ciąg opisów z istoty układu i swoistej struktury, stwarza aurę ironii, karnawalizmu, śmieszności, jakby ten monolog sam w sobie był wielką anegdotą, tekstem farsy lub satyry lub nawet humorystyczną gawędą.
Co więcej, ta krzaczasta struktura opisu ma jeszcze inną funkcję, pozwala autorowi na cenną możliwość wplatania każdej tematyczności jaka się nasuwa i samo-kreuje podczas pisania w formie : dygresji, konstatacji, marginalii. I wartość dodana, niezwykła, fantazyjna wyobraźnia językowa autora w grze słowem , które jest jak karta sztukmistrza w zręcznym popisie.
Treścią jest konfesja Krivoklata, maniaka wandalizmu obrazów, arcydzieł, a ten profil wandalizmu zaciągnięto z zaistniałych podobnych incydentów w rzeczywistości. Jakie uzasadnienie dla tak bezecnego czynu, bez źródła motywacji: arbitrażem sądu, jest tylko jedno; dewiacja osobowości delikwenta. Dewiacja szkodliwa, niebezpieczna, przewlekła, wymagająca terapii szpitalnej.
Ale wandalizm skuteczny wymaga precyzji, stąd niemalże cała strategia procesu aktu niszczenia ;
- narzędzie jako kwas wysokoprocentowy, siarkowy, bo alternatywnie podpalenie nie było aż tak skuteczne ( płomień usuwa najpierw werniks),jego pozyskiwanie które na początku było stresem większym niż samo jego użycie, jego transport i metoda użycia
- taktyka wyboru obrazu ( bez sugestii rzutującej na skłonności seksualne lub pedofilskie sprawcy),rozeznania kamuflażu i mimikry w muzeum na podstawie wczesnej analizy, monitoringu, ćwiczeń, obliczeń,
- osobowość sprawcy czynu w osobie Krikovlata, pchany do czynu niby kompleksem z dzieciństwa, dla zwrócenie ku sobie uwagi, niby z racji wyrwy w psychice od młodych lat, większej w miarę leczenia, a mania niszczenia podskórnie doznaje większej inicjacji po urazie śmierci żony Krivoklata, przy tym jego obsesja jest tak silna, ze uruchamia intelekt do wszelkiej symulacji, podstępu, aby tylko opuścić szpital w imię nadrzędnej sprawy.
Ale treścią jest także parodia szpitalnej terapii, na wskroś pociągająca schematy z „Lotu nad kukułczym gniazdem”; szpital o tajemniczej nazwie Zamek Immendorf, z dwoma strażnikami: Dlouha i Auerbach dozorujących w budce ogrodnika ; z personelem : doktor Kehlmanem jako naczelny zakładu . doktor Immervoll , zwolennik terapii przez sztukę podczas terapii zajęciowych, bardziej eksperymentatora niż lekarza, katalogującego efekty swojej pracy w monografię naukową na podstawie wyjątkowych aberracji pacjentów, ( sam stan Krikovlata stał się zaburzeniem rangi opisu),pielęgniarki zaciekle niszczące twórczość kontrowersyjnego pacjenta, samobójcy, ze stygmatem zbrodni : rysownika Zeyetmayera ; szpital gdzie machinacje medyczne w aspekcie terapii co najmniej podejrzane, lekki stan choroby pacjenta zmienia się w ciężki.
I wreszcie rys pacjentów, nad każdym z nich wisi ciemna strona karty życia:
maszynista z Amstetten, który tyranią domową doprowadził do śmierci syna i pokory i lęku reszty potomstwa ; aptekarzowa Braunau am Inn, która manipulacją pozbawiła siostrę dziedzictwa majątku i zaaranżowała jej samotne niewolnicze życie ; protetyka Zetmayer, geniusza malarstwa od urodzenia, z umysłem wrażliwym na sztukę, a sam a lęk przed utratą możliwości tworzenia, i brak smaku życia i jego sensu, z racji bezdzietności, pchają go do samobójstwa ; Krivoklat maniak dewastacji arcydzieł, który akt niszczenia motywował potrzebą organicznej rozkoszy, oporny na każdą terapię, z darem dyplomacji, znawca dzieł i muzeów.
Ale ponad wszystko, ‘’każda egzystencja jest okolicznością łagodzącą przed każdym osądem” z samej jej istoty.
Ale też jest to przede wszystkim autorski popis znawstwa malarstwa, wynikający z racji bycia malarzem i koneserem sztuki. I tak autor oprowadza nas po muzeach austriackich, galeriach, wernisażach, gdzie wywieszono arcydzieła renesansu, manieryzmu, baroku, romantyzmu, ekspresjonizmu, impresjonizmu… dzieła geniuszy : Durere, Boticcella, Tycjana, Belliniego, Bruegla, Kubina, Tinttorettego, Parmigianina, Vermeera, Behama, Memlinga, Rembrandta, Ruego, Renoira, Van Gogha…geniuszy, którym przypisano chronologicznie etykiety pełne ‘’banału i komunału”, i z tym chryzmatem popycha się ich w historię dziedzictwa.
I rzecz jasna, autorskie, pełne subiektywizmu, dywagacje nad pojęciem sztuki, jej recepcji, interpretacji. Jakże jest mylne i niesłuszne wartościowanie dzieł podług wyceny w aspekcie inwestycji, wyceny aukcyjnej, spekulacyjnej, poprzez analogie, poprzez wymiar oględzin, aklamację.
Aspekt pogardy dla sztuki, trend jej komercjalizowania co pozbawia jej przesłania, trend „ zohydzania i zatruwania”, pauperyzuje ludzkość, zmienia aspekty wychowawcze, moralitet, co w końcu rodzi despotyzm i dehumanizację.
Dzieło samo w sobie się nie zmienia, to czas zmienia percepcję odbiorcy : to co niegdyś było banalne, niezauważalne, w innej dekadzie życia staje się w odbiorze artyzmem i podziwem.
Nie ma racji żaden opis dzieła, opis mąci, wichrzy umysł, jest toksyczny, wtedy spostrzeganie dzieła jest zatrute narracją, a liczy się czysty odbiór, i tym czystym odbiorem zasysa się „dar” który jest pozawerbalny, niedookreślony, niemożliwy do interpretacji, zmysłowy, „ dar” który emanuje z dzieła, a oględziny są swoistym spotkaniem dla przeżywania, które jest w istocie najważniejsze.
Na domiar tego opisy malarstwa są surowe, pełne statystyki, sugerowanej treści, wiele w nich niepoprawności i amatorstwa, porywania się na kwintesencje bez przetrawienia całej dziedziny danej sztuki, i tworzenia wręcz paradygmatu, bez świadomości popełnionego kiczu i chłamu.
Oglądanie sztuki malarskiej może być „powierzchownym obcowaniem”, i wynikający z tego brak zrozumienia, daleki od prawdziwego zjadania wrażenia. Edukacja sztuki bez kontaktu z nią, jest iluzją, i ma efekt odwrotny od zamierzonego, obrzydza i odpycha.
Jak skusić czytelnika, chyba apostrofą : bądź zachętą i inspiracją na następne temu podobne dzieła.
Krivoklat to kolejny zabieg stylizacji językowej autora, rzekomo skradziony z Bernharda, co czyni dzieło pastiszem, ale według mnie to nietrafiona aluzja i zmowa pozorów. Prawem jest swoboda odbioru i interpretacji, ale forma utworu ( pomijam treść która z istoty jest autoryzacyjna) w pisarstwie jest swoistą emulacją i kalką bezmiaru poprzednich, więc ten bez winy niech...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toUżytkowniczka lapis_lazuli napisała "nie ma ludzi normalnych, nawet nie da się ich zdefiniować". Czytam "Krivoklat", monolog "wariata", i chcę napisać podobnie. Jak cudownie, że jesteśmy wariatami. Jak chce się wstać, przeczuwając, że po wyjściu z domu, a nawet już przy śniadaniu, będzie się w otoczeniu "nienormalnych". Każdy ze swoim dziwadłem, w jego mniemaniu ukrytym, a jednak definiującym go w spojrzeniu bliźnich, jako "trochę od normy odstającego". W metrze, w robocie, w Biedrze, w knajpie. Sami wariaci. Odstajemy "od normy", szukając "normalnych". Daremnie, nie zdefiniujemy normalności (nie mylić z powszechnością).
Użytkowniczko lapis_lazuli, korzystająca - prawem córki - z kompa w "moim" gabinecie. I cieszę się, i martwię. Cieszę, bo blisko spadło jabłko, które łaknie "nienormalnych". Martwię, bo czas mi odejść do lamusa, gdy na LC godny następca.
Użytkowniczka lapis_lazuli napisała "nie ma ludzi normalnych, nawet nie da się ich zdefiniować". Czytam "Krivoklat", monolog "wariata", i chcę napisać podobnie. Jak cudownie, że jesteśmy wariatami. Jak chce się wstać, przeczuwając, że po wyjściu z domu, a nawet już przy śniadaniu, będzie się w otoczeniu "nienormalnych". Każdy ze swoim dziwadłem, w jego mniemaniu ukrytym, a...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZawołane grono fanów Thomasa Bernharda, do którego mam - przyznaję: dość swoistą - przyjemność przynależeć, odnajdzie w tej wspaniałej imitacji Mistrza, łącznie z idealnym odwzorowaniem jego niepowtarzalnej perseweracyjnej narracji, wszystko co w nim było najlepszego/najostrzejszego.
W tej przewrotnej spowiedzi „zdrowego paranoika” jest zatem - jak mówią niektórzy -”pełny komplet”: nienawiść do zaiste przerażającej austriackiej mieszczańskości (czyli „spędzania czasu z łajdakami i idiotami"),braku ideałów, niechęci do sztuki (którą wszak najbardziej ceni tytułowy „ikonoklasta” - żaden to spoiler!),do dołującej rodzinności, przyziemnej troski wyłącznie o dobra materialne z udawanymi wyższymi aspiracjami, lekarzy jako kompletnych idiotów, którym w sukurs przychodzą jeszcze głupsi od nich dziennikarze.
Lektura tej fascynująco uzależniającej książki przykuła mnie w takim stopniu, że pochłonąłem ją jednorazowo - co nota bene umożliwiła niewielka (zbyt mała!) jej objętość - acz zazwyczaj rozkoszuję się taką frazą. Czytanie„Autobiografii" Bernharda przedłużałem przez miesiąc, sycąc się nią jak chlebem, wprawdzie lekko gorzkim …
Zupełny zachwycający jest dwuznaczny humor Autora. To w równym stopniu tragiczna, jak i zarazem komiczna rzecz, co jeszcze bardziej wyostrza brutalny tragikomizm samego Mistrza. Np. gdy narrator wychodzi z apteki, obawiając się kupna kwasu siarkowego, którym ma chlusnąć w arcydzieło malarstwa, aptekarz woła za nim: „Proszę się nie wstydzić, sprzedam panu te prezerwatywy!”. Albo gdy w muzeum już wyjmuje zapalniczkę, aby podpalić inny obraz, gdy strażnik krzyczy: „Panie starszy! Tu się nie pali, na dymka tylko w głównym hallu!" Przyznam, że rzadko mi się zdarza śmiać podczas lektury – Dehnel dokonał wiec rzadkiej sztuki!
Wśród dziesiątków innych szczególnie przemówił do mnie wątek, w którym odnalazłem się niemal całkowicie (czy w rezultacie wpadnę w ręce dr. Immervolla?): „Zawsze miałem kłopoty z pamiętaniem rzeczy nieistotnych”.
I dalej: „Nawyk zapamiętywania głupot, rzeczy powierzchownych, nieistotnych postaci., twarzy bez żadnych właściwości, jest dla nas w oczywisty sposób szkodliwy (...) jeśli wiec bez opamiętania nabijamy sobie głowę byle czym, mózg zatrzaskuje się jak małż, pamięć usiłuje się bronić przed całą tą bezwartościową, szkodliwą papką, która doprowadzić może do kompletnej tej pamięci atrofii, do marskości pamięci. Pamięć ogłasza bezwarunkowy strajk.” A to przecież wypisz-wymaluj zasada działania inernetu i telewizji…
Zresztą jest tu tyle ostrych jak brzytwa zdań (np. „Jedzenie szpitalne można wyłącznie spożywać , a nie jeść”) , że chciałbym chyba połowę z nich przepisać . Choć byłyby tego warte, to marnie zachęcałoby to do lektury (BTW: ważne zastrzeżenie: nie jest to rzecz dla - excusez le mot - przygodnego czytelnika).
To moja trzecia książka Autora po świetnej „Lali” i jeszcze lepszej „:Matce Makrynie”. Czas zabrać się za kolejne (chyba za „Saturna”). Według mnie Dehnel powoli wyrasta na mistrza polskiej literatury. a przecież jest stosunkowo młodym pisarzem (rocznik 1980). Ile zatem dobrego jeszcze przed nim? A ile przed nami!
Zawołane grono fanów Thomasa Bernharda, do którego mam - przyznaję: dość swoistą - przyjemność przynależeć, odnajdzie w tej wspaniałej imitacji Mistrza, łącznie z idealnym odwzorowaniem jego niepowtarzalnej perseweracyjnej narracji, wszystko co w nim było najlepszego/najostrzejszego.
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW tej przewrotnej spowiedzi „zdrowego paranoika” jest zatem - jak mówią niektórzy...